Zimowa wyprawa do Makowskich.


Było to parę lat temu. Zboczyliśmy z drogi. Wracaliśmy z Teleśnicy, Krzyś na swoim SNO-TRICu, ja na Buranie. Wielogodzinna śnieżyca jest już gdzie indziej, nad Bieszczadami słonecznie. Przed podjazdem na Stożek, na Wielkiej Krzyżówce zatrzymujemy się. Wczesne popołudnie, godzina do zmroku, do domu 20 minut. Zrobimy małe zboczenie z utartego szlaku. Pojedziemy na Łączki Widokowe. Po kilometrze Niebieski Szlak skręca na południe a dalej na wschód, w kierunku Czarnej, 10 kilometrów całkowitego bezludzia, śródleśne łąki po upadłym Iglopolu poprzecinane zalesionymi jarami. Przy pogodzie jak dzisiaj na horyzoncie ciąg dalszy Bieszczadów, już na Ukrainie.

Wspaniałe uczucie pędu po białym pustkowiu. Jednak inaczej niż na letnich wyprawach konno jak pada komenda: "galopem". Wtedy, jak po błędzie wyląduje się w trawie a koń ucieknie do domu można wrócić na piechotę. Dziś na piechotę bez szans, śnieg do pół uda, nasz powrót do domu zależy od sprawności mocno podstarzałych skuterów . Zawracamy. Ale wrażenia pozostają, wrócimy tu.

Dróg do Uli i Krzysia Makowskich jest kilka. Najprostsza to jeziorem do Teleśnicy i dalej niewiele ponad 30 kilometrów asfaltem. Dwie inne, na skróty przez Wolę Sokołową mają wspólną cechę. Wyruszając wzajemnie w odwiedziny, na bezludziu w rejonie istniejącej tylko na mapie Woli Sokołowej, jakieś licho potrafiące dać sobie radę nawet z dżipiesem, ich prowadzi przez Daszówkę, a nas do Czarnej Dolnej i dalej asfaltem. Można i tak, ale to dalej, z niechcianymi wstawkami asfaltowej cywilizacji, a najważniejsze, nie na wprost!

Jedna czy dwie zimy później. Sobota, właściwie nie ma co robić. No to jedziemy do Makowskich, obaj z Krzysiem, na Buranach. Jest słoneczne południe, wspaniały widok ze Stożka na wschodnią odnogę Zalewu,w tle pasmo Otrytu, na widnokręgu Połoniny. Na Wielkiej Krzyżówce skręcamy z przetartego do Teleśnicy szlaku. W prawo Niebieskim Szlakiem, a po jego zwrocie w kierunku południowym, my jedziemy przecinkami leśnymi i łąkami ze słońcem świecącym na prawe ucho.

Przecinki leśne, fachowo zwane przez leśników szlakami zrywkowymi, można też nazwać drogami gruntowymi. Zwał jak zwał, a naprawdę to koleiny po ciężkim sprzęcie do wywozu drewna z lasu, teraz pokryte grubo śniegiem. Za to z napewno zamarzniętymi kałużami, które w lecie nawet najlepsze auta terenowe zmuszają do użycia liny i wciągarki. Kluczymy czymś takim, naprzemian z łąkami, ze dwa kilometry, Krzyś prowadzi, ja jestem wygodnicki (i trochę gorszy jeździec na skuterze), wolę jego śladem. Za poletkiem z amboną pokazowe wądoły, Krzyś w koleinie wywraca Burana. Podjeżdzam. Stawiamy Burana ale grzebie gąsienicami. Można położyć go spowrotem i podsypać śnieg pod gąsienice, wtedy powinien ruszyć. Prościej będzie pociągnąć. Omijam i Krzyś zaczepia linę, zawsze jest owinięta o bagażnik, czasami ciągnę na niej narciarzy naśladując wyciąg. Ruszamy. Udało się, Krzyś jest Buranem na moim śladzie. Zwija linę, jedziemy dalej, teraz ja prowadzę. Niedaleko. Wyjazd wąwozem na łąkę. Może na sekundę zabrakło mi odwagi i odjąłem gaz? Wbijam się w śnieg po szybę owiewki. Wiatr zwiał śnieg do wąwozu, jest go tu z półtora metra, no i odjęcie gazu. Odkopujemy mojego Żółtka, takie pieszczotliwe imie nadałem mojemu Burkowi. To też skrót od Buran, bo silniki tych pojazdów bardzo warczą. Krzyś podjeżdża, nawraca, zapina linę. Po którejś kolejnej próbie oba Burki stoją na twardym śniegu. Krzyś nawraca moim, w takich manewrach też jest lepszy. Wracamy do domu.

Następnej soboty wyruszamy wcześniej. Burki zatankowane pod korek, przywrócone do życia ich światła drogowe. Do feralnego tydzień temu miejsca dojeżdżamy szybko. W wąwóz Krzyś wjeżdża pierwszy, znika z mojego pola widzenia, zatrzymałem się wcześniej żeby mieć rozpęd. Słyszę Krzysia Burka najpierw chwilę na pełnym gazie, potem na wolnych obrotach. Chyba przejechał, ruszam jego śladem, kciuk zaciśnięty na manetce gazu. Przez wąwóz udaje mi się utrzymać na śladzie Krzysia, za wąwozem ściąga mnie w lewo. Super! Krzyś Buranem wbity w kępkę krzaków przed świerkowym lasem, więc go ominę. Ale na zaspie przed świerkami ja kładę Burana. Wygrzebuję się ze śniegu, Krzyś stawia mojego Żółtka na gąsienice. Potem wjeżdża w świerki gdzie śniegu niewiele i nawraca. Wycofuje swojego z krzaków i rusza w białą łąkę. Udaje mi się trafić na jego ślad.

W takich akcjach niewiele rozmawiamy, to bardziej jak wojskowe komendy na przemian ze stwierdzeniami faktów. Nie ma starszeństwa, wiemy kto w danej chwili jest lepszy i dowodzi. Żadnych targów kto mądrzejszy, szkoda sił i czasu.

Teraz przed nami kilka łączących sie z sobą łąk, trochę pamiętam z wypraw z Ulą na koniach. Na horyzoncie po lewej, od północy, pasmo Żukowa. Na ukos na prawo dolina Czarnej Dolnej. Na wprost za łąkami pasmo lasu, potem znowu łąki za którymi pewnie już Niedźwiedzia Górka Makowskich. Pasmo lasu wśród łąk to prawie zawsze jary z potokami. Extrema do przejazdu. Trafiamy na ślady ciężkiego ciągnika, tak, wywozili baloty sianokiszonki dla jeleni. Czepiamy się tego śladu. Poznaję! Na kraju pierwszych łąk krzyżówka w kształcie T. Ślad dokarmiaczy jeleni skręca w prawo. Kiedyś z Ulą, na koniach, pojechaliśmy w lewo, przez Żuków doprowadziło nas do Teleśnicy. Teraz skręcamy w prawo, kamienisty bród przez niezamarznięty potok okazał się do pokonania. Jesteśmy pod dawnym OZ-etem w Czarnej Dolnej.

Ozety to były oddziały zewnętrzne wielkiego kryminału w Uhercach. Po akcji WISŁA podobno władza postanowiła że Bieszczady będą socjalistycznym powiatem. Doktryna: każdemu według potrzeb. Ciąg dalszy doktryny: najłatwiej spełniać potrzeby tych co muszą tu być. Na długich wyrokach, bez celu w ucieczce. Teraz niezawalone jeszcze kubatury ozetów sprywatyzowały się, służą za cywilne miejsca zamieszkania. Według nowej doktryny, tyle że ta nowa nie dla wszystkich przewidziała ... pracę według umiejętności ... .

Dzwonię do Makowskich z ofertą rychłej wizyty - Czekamy! - Pytam o główną drogę - Jest biała! Coś koło pięciu kilometrów zaśnieżonym asfaltem.

Młody dostaje herbatę. Stary kawę. Obaj rosół z wkładką. Sytuacja trudna do opisywania bo w jednym miejscu trzy Krzyśki. Dwa się spieszą spowrotem do domu. Ten średni odprowadzi nas kawałek samochodem pokazać początek drogi na wprost, na skróty. Ula Makowska siada na Burana za moim Krzysiem. W miejscu dokąd dotarł pług omawiamy jak przejechać pasmo lasu do łąk na których powinniśmy trafić na nasz dzisiejszy ślad. Parę fotek i ruszamy. Na śladzie drogi znowu głębokie koleiny, teraz ja się wywracam pierwszy, choć Krzyś przejechał. Krzyś cofa się na piechotę, razem wydostajemy Żółtka na równe. Wjazd do lasu znowu z koleinami, wąsko, nie ma jak objechać czy przejeżdżać na ukos, wężykiem. Ja się zatrzymuję, Krzyś się ogląda, też staje. Zawracamy, do zmroku nie cała godzina. Staję Krzysiowi na płozie, to taka pomoc przy cofaniu żeby płoza nie stanęła dęba. Przed domem Makowskich sprawdzamy paliwo, wystarczy na powrót. A połączenia dróg na wprost poszukamy innym razem.

Znowu te pięć kilometrów szosą, potem bród na potoku, o mało nie "zostałem wisieć" na kamieniach w wodzie do pół łydki. Na łąkach przecinamy ślady skuterów jednogąsienicowych, ktoś z Czarnej wyjechał na przejażdżkę po łąkach ale w leśne dukty nie zapuścił się. Wjeżdżamy w lasy już na światłach. Na Niebieskim Szlaku Krzyś podnosi prawą rękę, znak zatrzymania. Kładzie się wzdłuż siedzenia z głową na kierownicy, znak że zarządza odpoczynek. Na dzisiaj ma dość. A będzie miał ... w czerwcu skończone 15 lat. Po dłuższej chwili ruszamy na ostatnie dzisiaj 3 kilometry.

Kolację na Sannej jemy koło 19-tej.

Przeżyliśmy przygodę, męską przygodę.